— Musiała się przez ten czas zmienić bardzo... zauważyła Eugenja.
— Zmieniła się i do tego na korzyść. Wydała mi się jeszcze piękniejszą, niż na fotografji.
— Lecz cóż ona tam robi?
— Zmuszony jestem zadać państwu cios bardzo boleśny — rzekł ajent głosem rzewnym. — Uzbrójcie się w odwagę.
— Mamy jej dość, przecież wierzyliśmy, że nie żyje...
— Zresztą, wszystkiego spodziewamy się po tej córce bez serca, która nam tyle cierpienia sprawiła — dodała Eugenja. — Mów pan śmiało i nie ukrywaj nic przed nami.
— Kiedy tak... więc... szła odwiedzić...
— Kogo?
— Swoje dziecko...
— Swoje dziecko! — zawołali naraz Daumontowie.
— Więc ma dziecko, nikczemna! — syknęła Eugenja groźnie.
— Tak... prześliczną córeczkę...
— Więc skoro pan znasz jej hańbę, to musisz znać i sprawcę...
— Znam.
— Jakże się nazywa?
— Gaston Dauberive.
— Gaston Dauberive — powtórzyła Eugenja — pierwszy raz słyszę to nazwisko. Zepewne człowiek jeszcze młody.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/317
Ta strona została skorygowana.