Daumontowie oczekiwali go.
— Ach, mów pan prędzej — zawołała Eugenja, spostrzegłszy wchodzącego ajenta.
Robert zmęczony i znudzony przejściami, które zburzyły jego spokojne życie egoistyczne, miał minę bardzo zbiedzoną i byłby dał wiele, byle Touret nie odszukał Teresy. Przyzwyczaiwszy się uważać ją za umarłą, szanowny ten ojciec nie doświadczył wcale radości dowiedziawszy się o jej życiu.
— Otóż, droga pani — rzekł Joachim głosem o ile mógł najsłodszym — powiodło mi się wybornie.
— Więc dowiedziałeś się pan?
— Wszystko, co potrzebowaliśmy wiedzieć...
— Więc ten Gaston Dauberive?...
— Człowiek młody i pardzo elegancki...
— A cóż mnie to obchodzi! Ja chcę wiedzieć jaka jest jego pozycja.
— Jak dotąd, dość skromna. Jest rzeźbiarzem, i całym jego majątkiem jest talent...
— Artystą! — zawołała Eugenja z wyrazem najwyższej pogardy — artysta! Więc to jest po prostu cygan, człowiek wykolejony, jedna z tych istot nierozsądnych i śmiesznych, co, gdy mają przypadkiem pieniądze, rzucają je przez okno, a czasami umierają z głodu!... Gdzie i jakim sposobem ta nieszczęśliwa dziewczyna mogła go poznać?
U pani... pod okiem pani...
— U mnie?... — powtórzyła Eugenja z najwyższem zdziwieniem.
— Tak, w domu naprzeciwko.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/328
Ta strona została skorygowana.