— Widzi więc pani na własne oczy, zresztą mogła mi pani wierzyć nawet na słowo. Jakiż cel miałbym zwodzić panią?
— Tym sposobem — odezwał się Robert — hańba naszej córki może pozostać nieznaną. Dowodu na piśmie niema żadnego.
— Jestto ważna pociecha w waszem nieszczęściu — rzekł Touret. — Było dwadzieścia cztery szanse przeciw jednej, że Gaston Dauberive podał imię matki, i nie mogę zrozumieć, dlaczego tak uczynił.
— Masz pan rację. Niezręczność tego człowieka daje mi do ręki broń nieprzewidywaną...
— Wszystko, na co niema dowodu, może być zaprzeczonem. Przyszłość Teresy może być jeszcze świetną, ponieważ niema żadnego śladu przeszłości.
— Cóż więc teraz zamyślasz uczynić? — zapytał Robert Daumont.
— Potrzeba, aby nim tydzień upłynie, córka nasza powróciła do nas.
— Strzeż się...
— Czego?
— Zaplączesz się w sprawę zagmatwaną i więcej skandaliczną, niż była ucieczka Teresy.
Pani Eugenja wzruszyła ramionami.
— Potrafię tak urządzić, że nie będzie skandalu.
— Teresa będzie się opierać.
— Jest w takim wieku, w którym wszelki opór musi ustąpić przed prawem.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/330
Ta strona została skorygowana.