wszystko pójdzie jak najlepiej. Czy zostanę męża pani, gdy przybędę z pannę Teresą?
— Kazałam mu na pana czekać... a wiesz pan, że on jest dość posłusznym.
Tak rozmawiając doszli do Coye, wioski, położonej wśród lasu Chantilly.
— Teraz — rzekł Joachim Touret — rozmawiajmy już tylko o rzeczach obojętnych.
W kilka minut później weszli do oberży i siedli do stołu, na którym przygotowane już było nakrycie na dwie osoby. Zjedli śniadanie i o godzinie dwunastej puścili się znowu w drogę. W kwadrans doszli do miejsca, w którem oczekiwały ich powozy już zaprzężone. Woźnica i podwładny Toureta siedzieli na progu oberży i palili fajki. Spostrzegłszy nowoprzbyłych, powstali i zbliżyli się ku nim.
— No, ruszajmy... — rzekł Touret.
— A dziecko? — zapytała Eugenja.
— Niech pani będzie o nie spokojną, dostaniemy je jak i matkę. Mój podwładny złoży je pani do rąk.
— Czy odchodzisz już pani? — zapytała Eugenja, widząc, że Touret wysiada z powozu.
— Idę zająć moje stanowisko obserwacyjne. Niech pani uzbroi się w cierpliwość, przyjdzie bowiem czekać ze trzy kwadranse, jeżeli nic nie przyśpieszy chwili działania.
— Pragnęłabym, by to skończyło się już tak najprędzej. Pamiętaj pan, że mam dziś jeszcze tak wiele do zrobienia.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/336
Ta strona została skorygowana.