Teresa przybywszy do fermy, weszła natychmiast na pierwsze piętro, zajmowane przez młodego leśnika i jego żonę Małgorzatę, mamkę Paulinki.
Dziecina ujrzawszy matkę, wyciągnęła do niej rączki, wymawiając te oderwane, nieokreślone sylaby w których tylko rodzice mogą dopatrzeć się jakiejś myśli.
— Ma... ma... ma... ma...
— Pieszczoto moja droga, jak ja kocham ciebie! — zawołała Teresa, cisnąc ją do serca i osypując pocałunkami.
Dziecię wesołym śmiechem, jakby się chciało wywdzięczyć za pieszczoty matki.
— Możebyśmy się przeszli trochę — rzekła Teresa do Małgorzaty.
— Jak pani chce... ale pogoda jakaś niepewna. Lada chwila może upaść deszcz, a jeśli zastanie nas w lesie, to zmoczy nam dziecinę.
— Masz słuszność, Małgorzato. Więc nie pójdziem nad staw, ale możemy wyjść na dziedziniec. Usiądą w altance i będę bawić Paulinkę.
— Jeśli pani pozwoli, to pozostałabym w izbie, mam tu trochę do szycia...
— Zostań, gdy będę miała wracać, sama odniosę małą...
Usiadła, i postawiwszy Paulinkę, bawiła się ucząc ją chodzić. Dziecina przebierała swemi drobnemi nożynami, chwiała się za każdym krokiem, chichotała i
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/338
Ta strona została skorygowana.
X.