pobudzała do śmiechu Teresę, która przerywając od czasu do czasu zabawę, przyciągała ją do siebie i okrywała pocałunkami.
Nagle usłyszała szelest i drgnęła.
Drzwi w murze otworzyły się i zaskrzypiały w zawiasach. Teresa obejrzała się i spostrzegła jakiegoś człowieka, który skierował się do domu leśnika przechodząc około altany, nie zwracając na nią uwagi, a przynajmniej udając, iż jej nie widzi. Był to podwładny Toureta.
Teresa nie miała powodu niepokoić się i przewidywać niebezpieczeństwa, sama więc zapytała;
— Czy pan szuka kogo?
— Tak, pani.
— Kogo?
— Być może, że pani...
— Mnie?... — zapytała Teresa, która ogarnięta nagle jakiemś przeczuciem, zaczęła drżeć.
— Tak, pani — rzekł nieznajomy — a utwierdza mnie w tem przekonaniu dziecko, które pani trzyma na rękach. Zresztą pani sama objaśni mnie najlepiej.
Czy pani jest żoną Gastona Dauberive.
— Tak jest — odrzekła zmieszana. — Co pan sobie życzy?
— Przychodzę z Montgrésin, dokąd przybyłem przed pół godziną z panem Dauberive, moim przyjacielem i jeszcze jedną osobą. Gaston prosi panią przezemnie o przybycie do domu i wzięcie z sobą córeczki.
— Paulinki? — zapytała zdziwiona, — Gaston
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/339
Ta strona została skorygowana.