Ajent niosący Paulinkę okrążył mur otaczający fermę, wszedł na ścieżkę, po której przed dwiema godzinami postępował Touret po rozstaniu się z panią Daumont, i wkrótce doszedł do wzgórka, gdzie stał drugi powóz.
Od chwili gdy zaczęło się ściemniać, Eugenja nie mogła już widzieć co działo się dalej, a tym sposobem i zdawać sobia sprawy z powodzenia podwładnego ajenta. Wychylona w drzwiczkach powozu, przysłuchiwała się, czy nie usłyszy jakiegoś szmeru lub kroków człowieka, którego przybycia oczekiwała z gorączkową niecierpliwością.
Nagle jakiś szelest zwrócił jej uwagę. Był to pomocnik Toureta, który biegiem zbliżał się szybko do powozu.
Eugenja spostrzegłszy na jego rękach dziecię, nie mogła przytłumić dzikiego okrzyku radości.
— Nakoniec!... — szepnęła, otwierając drzwiczki powozu.
Ajent podał jej Paulinkę. Przestraszone dziecko zaczęło płakać. Nie zważając na to, iż mogła je zadusić, zakryła mu usta ręką.
— Wszystko już skończone? — zapytała.
— Wszystko — odrzekł ajent, zamykając drzwiczki powozu — i udało się tak doskonale, jak tylko można było sobie życzyć.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/344
Ta strona została skorygowana.
XI.