Umierający ze dziwieniem począł się posłuchiwać, Joanna zwróciła oczy ku dzwiom.
— Co to jest? — zapytała, zapominając na chwilę o swojem zmartwieniu.
Ksiądz Dubreuil zamienił spojrzenie1 z Weroniką i odpowiedział.
— Pytasz się, co to jest Joanno? — jest on płacz małej dziewczynki.
— Małej dziewczynki? — powtórzyła Joanna ze wzrastającem zdziwieniem.
— Tak.
— Skąd że to? — Jakim sposobem się tu dostała?
— Znaleźliśmy ją, idąc tutaj.
Na dany znak księdza, Weronika wyszła i wkrótce wróciła wraz z dzieckiem. Maleństwo płakać przestało, i małe różowe rączki swoje, wyciągało do służącej.
— To Bóg nam zesłał tego aniołka, proszę pani — mówiła Weronika, podając maleńką istotkę Joannie.
Zdawało się, że niespodziane przybycie tego dziecka przyniosło ulgę Joannie, twarz jej cokolwiek się wyjaśniła., wzięła je na ręcę i całując, zaczęła pieścić.
— Aniołku mój śliczny, moja ty pieszczotko malutka. — Poczem zwracając się do męża, dodała: — Mój najdroższy, czemuż ja nie mam dziecka, któreby mi choć w części zastąpiło ciebie., łatwiej by mi było pogodzić się z wolą Bożą.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/35
Ta strona została skorygowana.