Czekali dosyć długo, bo pani Eugenja powróciła do Paryża dopiero o północy.
W dwadzieścia minut dzwoniła do swego mieszkania.
— Nakoniec! — przywitał ją Robert.
— Co nakoniec? — było odpowiedzią strudzonej małżonki. — Uprzedziłam cię przecież, że powrócę późno... Powinieneś był spodziewać się tego. Nie dla przyjemności bawiłam tak długo. Czy jest już Teresa?
— Jest — odrzeł Robert, ogłuszony tym wybuchem złości.
— Cóż mówiła, co robiła przez ten czas?
— Nic nie mówiła, leży w łóżku. Przyniesiono ją tu nieprzytomną. Na chwilą otworzyła oczy, lecz zaraz dostała silnej gorączki... Nie poznaje mnie... Wymówiła tylko dwa wyrazy: Moja córka!
— Jej córka — powtórzyła Eugenja z wściekłośscią — nie istnieje już dla niej! Nie zobaczy jej już nigdy!... Wzięła świecę i udała się do Teresy.
— A pan Touret?
— Jest w salonie i czeka na ciebie...
— Poproś go o kilka chwil cierpliwości jeszcze będę mu służyć w tej chwili.
Poszła do swego pokoju, zdjęła zmoczone ubranie, włożyła kaszmirowy peignoir i udała się do salonu, gdzie oczekiwali na nią Robert i Joachim.
— No i jakżeż się to odbyło? — zapytała.
Touret w krótkości opowiedział wypadki znane już czytelnikom, zwłaszcza o tem, iż Teresa leży
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/350
Ta strona została skorygowana.