Teresa nie słyszała jej dobrze, niema, z oczami zapatrzonemi w punkt jeden powtarzała:
— Nie żyją, nie żyją... Jakżebym chciała się połączyć z niemi.
— Będziesz żyła — zawołała gwałtownie Eugenja — żeby naprawić złe, któreś nam wyrządziła. Będziesz żyć, ażeby mi być posłuszną.
Teresa utraciła przytomność, przywrócono ją jednak do życia, które było dla niej ciężarem. Wyzdrowiawszy szukała ulgi w modlitwie i wspomnieniu.
Od chwili opowiedzianych dopiero przez nas wypadków, ubiegł rok jeden.
Rok jeden to niemały przeciąg czasu, jeżeli idzie o odzyskanie sił fizycznych, chwilka jedna jeżeli moralne cierpienie dręczy duszę, która nie pragnie być uleczoną. Teresa na pozór wyglądała dobrze. Jasne jej czoło przyciągało ku sobie oko bladością marmuru, a smutny wyraz twarzy zawsze pięknej, budził współczucie. Długie godziny przepędzała w swoim pokoju, nie dając się wyciągnąć na żadną zabawę, na przechadzkę żadną.
Zaczynało to być niepokojącem dla pani Daumont, która bądź co bądź postanowiła na małżeństwie Teresy zrobić dobry interes. Wezwany doktór, zawsze ten sam Loiset, poradził wyjazd na wieś. Pani Daumont myśl tę przyjęła chętnie... Powietrze