snemu życzeniu, którego potąd wyznać przed sobą, nie śmiał, oświadczył się państwu Daumont.
— Droga pani — rzekł do macochy Teresy — odwiedziny moje nie są wyrazem prostej grzeczności jedynie, mają one także powód daleko ważniejszy
— Czy być może?
— Nie inaczej, będę bowiem mówił z panią o rzeczach, których usłyszeć może nie jesteś przygotowana...
— Niemniej jednak słuchać będę — przerwała pani Daumont — z zainteresowaniem, o którem pan nie powinieneś wątpić...
— Nadto chciałbym, ażeby rozmowa nasza mogła się odbyć w obecności pana Daumont.
— Mąż mój powrócił z Paryża przed pięciu minutami... Pan pozwoli, że pójdę go uprzedzić.
Po chwili ukazał się i pan Daumont, doktór uścisną, mu rękę serdecznie.
— Mój drogi — rzekła Eugenja — pan de Lorbac życzy sobie pemówić z nami o rzeczach bardzo ważnych.
Robert z powagą wskazał mu krzesło, a następnie i sam usiadł.
— Zmuszony jestem mówić państwu o sobie, postaram się jednak być jak najzwięźlejszym. Wiadomo państwu zapewne, iż jestem wdowcem od lat czterech. Kechałem moją żonę, i gdy ją utraciłem, sądziłem iż rana w sercu mojem nie zabliźni się nigdy... Czas jadnak przyniósł mi ukojenie, a nadto rozsądek mi powiada, że powinienem memu synowi dać
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/368
Ta strona została skorygowana.