— Przysięgam ci to, Piotrze, ale czy ksiądz proboszcz zechce mi je powierzyć?
— Powierzę ci tę dziewczynkę bez obawy, Joanno, bo wiem, że będzie w dobrych rękach — odpowiedział proboszcz — za dobry uczynek, który ci Piotr doradza, Bóg go wynagrodzi.
— Już jestem wynagrodzony — odpowiedział umierający — choć by dla tego tylko, że moja kochana Joanna nie zostanie samą na świecie. Podajcie mi dziecko, niech ją ucałuję.
Joanna przyłożyła twarzyczkę dziecka do drżących ust swego męża, który ją dwukrotnie ucałował.
— Ona jest dzieckiem przybranem folwarku Rosiers — mówił już głosem gasnącym — nazwyjcie ją Różą.
Głowa umierającego osunęła się na poduszkę.
Joanna z przerażeniem nachyliła się nad nim, myśląc, iż osłabienie to jest oznaką zblirzającej się śmierci.
— Niech odpocznie trochę — powiedział ksiądz Dubreuil — to tylko zmęczenie, chwila rozstania dla was jeszcze nie nastąpiła. Chodź Joanno, mam z tobą do pomówienia.
Joanna oddała uśpione dziecko Weronice, i wyszła z księdzem do wspólnej sali.
— Chcę z tobą o tem dziecku pomówić i wyjaśnić ci niektóre szczegóły — mówił proboszcz.
— Jakie mianowicze? — zapytała Joanna.
— Caron, Weronika i ja znamy matkę twojej przybranej córki.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/37
Ta strona została skorygowana.