Doktór Sardat odpowiadał na to pytaniem innem.
— A dokądbyś pan poszedł, gdybym ciebie wypuścił?
— Wszakże już panu mówiłem tyle razy, do tej, którą kochałem, która miała być moją żoną, lecz mnie zdradziła, i do mojego dziecka.
— Jak się nazywa ta, która zdradziła pana?
— Jej imię, jej imię — powtarzał szaleniec, usiłując sobie przypomnieć... Nie wiem... nie... nic nie mogę sobie przypomnieć.
— A pańskie dziecko?
— Moja córka!
— Niech będzie nawet i córka, skoro pan tak powiadasz. Ale jak się nazywa?... Gdzie mieszka?
— Ach gdybym to mógł powiedzieć.
Doktór Sardat odchodził odeń zwykle, wzruszając ramionami.
Jarry od pierwszego razu przypuszczał, że nikt inny z pośród pensjonarzy domu obłąkanych nie odpowiada dokładniej warunkom przezeń wymaganym na spadkobiercę Pawła Gaussin... Przypuszczenia jednak było za mało. Należało mieć pewność.
Pewnej nocy pomiędzy przejściem jednego a drugiego rontu stróży, których było zwykle cztery, zbliżył twarz swoją do okienka celi i zawołał cicho:
— Gastonie Dauberive!
Usłyszawszy to nazwisko szaleniec, zadrżał gwałtownie.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/397
Ta strona została skorygowana.