— To szczególne - rzekł sam do siebie.
— Cóż takiego?
— Chorego pani widzę nie po raz pierwszy... Tak jest, nie mylę się wcale.
I pan de Lorbac nie wstrzymując się tym razem, podał dłoń rzeźbiarzowi. Gaston bez wahania podał mu swoją, a na czole jego odbiły się oznaki zwykłe usilnego natężenia pamięci.
— W tej chwili — zaczął doktór — przymuszasz się pan do pracy nad pańskie siły. Usiłujesz sobie przypomnieć czasy od nas już odległe.
— Tak — szeptał Gaston — tak, tak!
— Pozwól pan, że mu pomogę. Zdaje ci się, że mnie już widziałeś kiedyś dawniej?
— Tak!
— Zdaje ci się, że mnie znałeś?
— Tak!
— Jesteś tego najpewniejszym?
— Nieinaczej.
— Gdzież więc spotkałeś mnie przed laty?...
— Tam...
— Gdzie?
— Już nie wiem teraz...
— Ale to dawno?
— O tak...
— Jak dawno?
Gaston zaczął rachować na palcach.
— Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć...
— Gdy doszedł do dwudziestu zatrzymał się.
— Dwadzieścia lat — powtórzył doktór — ah
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/401
Ta strona została skorygowana.