Weronice, która dużemi, nieforemnemi literami wypisała swoje nazwisko.
— No, skończyłam — powiedziała — a teraz zagrzeję trochę mleka, ażeby to biedactwo małe napoić.
W tej chwili krzyk przerażający dał się słyszeć, i Joanna Madoux wpadła do sali.
— Nie żyje! już nie żyje mój Piotr — jęczała przez łzy — Boże mój, daj i mnie umrzeć i odejść z nim razem.
— Joanno, córka moja — pocieszał ją ksiądz — zabierz odwagi, zostaje ci przecież jeszcze dziecko przybrane, które wychować i kochać będziesz, dla niego żyć powinnaś. I zaprowadził biedną kobietę do pokoju nieboszczyka. Caron i Weronika pospieszli za nimi.
Ksiądz przybliżył się do łóżka zmarłego i przymknął mu powieki, następnie obrócił się do zebranych i powiedział:
— Uklęknijmy i módlmy się za tego poczciwego człowieka, który był tak pracowitym, prawym i dobroczynnym. — Wszyscy uklękli, a ksiądz zaczął odmawiać modlitwy za umarłych.
Na trzeci dzień odbył się pogrzeb Piotra Madoux z udziałem wszystkich mieszkańców wioski. Po ukończeniu ceremonji żałobnej, ksiądz oddał Joannie dokument, przyznający jej w zupełności małą dziewczynkę, i protokół znalezienia jej, spisany w merostwie i podpisany przez niego, Carona i Weroniką z zaświadczeniem podpisów przez mera.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/41
Ta strona została skorygowana.