widziała go codziennie, słyszała jego głos, będę czuła jego spojrzenie, zatrzymując się na mnie, będę oddychała tem samem powietrzem, którem on oddycha...
Nagle biedne dziewczę zatrzymało się, wyrwało ręce, któremi Rene zawładnął znowu, i ukryło w nich zarumienioną twarz swoją.
— Ach Boże, mój Boże, co ja powiedziałam! Przysięgłam sobie, że będę milczeć.
— A ja cię błogosławię, żeś przemówiła — przerwał Rene — ja także od pierwszego dnia, gdym cię zobaczył, kocham, a ja raczej ubóstwiam ciebie.
Uczucie czyste wzrastało w miarę jak poznawałem cię bliżej. Zobaczyłem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, a dziś, gdybyś opuściła dom mojego ojca, gdyby potrzeba było rozłączyć się nam, umarłbym.
— Nie — odpowiedziała Róża — będziesz żył a ja spełnię swój obowiązek i oddalę się.
— Ależ to szaleństwo, dlaczegóż skazywać nas oboje na niedolę bez końca... Mówisz, że jesteś ubogą, czyż jednak ja nie jestem dostatecznie dla dwojga bogaty, czy nie mam dochodów z mojej pracy? Mówiłaś także o błyszczącem małżeństwie dla mnie. Czyż tedy jesteś moją nieprzyjaciółką? Ja pragnę jedynie szczęścia, a ty jedna tylko dać mi je możesz. Wspomniałaś o obowiązkach wdzięczności względem mojej rodziny. Ależ ojciec mój kocha cię jak własną córkę. Czy upoważniasz mnie, bym opowiedział mu o miłości naszej i o projektach na przyszłość?
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/418
Ta strona została skorygowana.