— Nie mówię: nie.
— Bo i cóż mogłoby przeszkadzać miłości naszej, czy to, że Róża jest ubogą? Znam cię dobrze mój ojcze, że nie należysz do tych ludzi, którzy kładą worek z talarami na miejscu serca, a gdy idzie o szczęście całego życia, radzą się notarjusza. Dowiodłeś tego zresztą, zaślubiając moją najdroższą drugą mateczkę. Czyż nie prawda?
— To prawda. Z tem wszystkiem majątek jest rzeczą nie do odrzucenia, a chociaż należy w życiu kierować się przedewszystkiem sercem, bywają kwestje związane tak ściśle z interesem materjalnym, że nie powinny być usuwane z pogardą. Żeniąc się wreszcie trzeba mieć na widoku dzieci, które przyjdą.
— Być może że masz rację ojcze, lecz owe kwestje materjalne nie mogą mnie zajmować, ponieważ majątek po matce zapewniła mi egzystencję przyzwoitą, a nadto jako adwokat zaczynam być cenionym i wynagrodzonym nie gorzej. Czyż nie więcej znaczy być samemu twórcą własnej pomyślności, aniżeli przyjmować ją z rąk żony? Czy się mylę?
— Wcale nie?
— A zatem, czyżby opinja świata co do stanowiska Róży, do tej pory podrzędnego może, stała na przeszkodzie?
— Nie mów mi o opinji świata, wiem sam dobrze, co ona jest wartą...
— Nie widzę więc żadnego powodu do sprzeciwiania się mojemu szczęściu.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/428
Ta strona została skorygowana.