Adeli, jako jeden z dwóch dozorców Gastona, miał czas namyślać się, czyby nie znalazł się sposób przyjścia w pomoc biegowi wypadków, a także rozważać, o ile można liczyć na obietnice hrabiny w sprawie wynagrodzenia go za jego usługi. Rezultat rozmyślań nie wypadał snąć pomyślnie. Kochanka doktora Loiset miała za dużo atutów w ręku. Pozostawało oczekiwać, może nawet długo, a potem jeszcze zdać się na łaskę i niełaskę, zadowolnić się okruchami ze wspaniałej uczty, jakie ze swego stołu rzucić mu raczy pani hrabina, która sama jedynie wystąpić może jako firmowa oddawczyni testamentu Pawła Gaussin.
— A gdyby ją tak uprzedzić, gdyby poszukiwania rozpocząć na własną rękę?...
Myśli te nie opuszczały ex-galernika ani na chwilę.
— Gaston jest szalonym — rozumował. — Ale gdyby tak przedstawić mu jego córkę, kto wie, coby stać się mogło...
— Ale gdzież ona jest? Ci, którzy ususęli Gastona i ją usunąć zapewne się postorali. W jaki sposób? Zbrodni nie dopuszczał, był jednak pewnym, iż nastąpiło tu podrzucenie, i to gdzieś w pobliżu miejsca, w którem Gaston z córką i kochanką mieszkał.
Szczegóły zlewały się w jego umyśle jeden za drugim, i tworzyły całość, z którą nie mogła iść w porównanie upośledzona na jednym punkcie pamięć Gastona.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/433
Ta strona została skorygowana.