— Twoje wspomnienia powtórzył Gaston.
— Nieinaczej, i to przenosząc się w przeszłość, do chwil, jakie upłynęły dwadzieścia lat temu. Mieszkałem wtedy w Orry-la-Ville.
— Orry — szeptał rzeźbiarz — zdaje mi się, że znam to nazwisko...
— W pobliżu Montgresin.
— Montgresin — coś wyrzekł! To tam, tam znajdowało się moje dziecko!
Gaston wyczerpany, umilkł, Jarry zaś ciągnął dalej.
— Pewnego wieczora, było to w listopadzie, jechałem do Paryża. W tymże samym wagonie znajdowała się także kobieta, mająca na ręku dziecko. Byliśmy sami, Maleństwo spało. Zachowanie się kobiety budziło pewne podejrzenia... Nagle odezwała się do mnie. — „Czy widzisz pan to maleństwo, jestto dziewczynka, dziecię nieprawe, przynoszące wstyd rodzinie. Zdajesz się pan nie być bogatym, czy chcesz zarobić pięć luidorów...
Nie wahałem się, odniosłem dziecinę do szpitala podrzutków, przedtem jednakże obejrzałem uważnie bieliznę i rzeczy, w które była owiniętą.
Na koszulce znajdowały się litery P. D., a do sukienki przypiętą była kartka z imieniem Paulina. Obejrzawszy to wszystko, dopiero złożyłem dziecinę w żłobku dobroczynności publicznej.
— Nieszczęśliwa! — zawołał rzeźbiarz.
— Cóż pan chcesz żebym z nią robił? Przecież nie mogłem jej wziąć za swoje. Miałem i tak
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/439
Ta strona została skorygowana.