— Moja córka — wołał rzeźbiarz, nie wstrzymując łez, które płynęły po jego wybladłej twarzy. — Moja córka, zobaczę ją więc! Uściskam...
I upadłszy na fotel, pozostał na nim nieruchomy, z przymkniętemi oczami. Wzruszenie było zbyt silne. Potrzebował odpoczynku.
Ten jednak trwał krótko, a może był tylko chęcią wywiedzenia w pole Jarryego. Bo gdy ten myśląc, iż obłąkany zasnął, wyszedł do drugiego pokoju, Gaston cicho jak kot przemknął się do okna, gdzie stała glina i inne przyrządy do modelowania i zaczął z pośpiechem kończyć popiersie, które przed oczyma wszystkich i ukrywał wielkim staraniem.
Zwróciła wprawdzie uwagę na tę jego chęć do pracy i hrabina i wierny jej służący Mikołaj, pomni jednak przestróg pana de Lorbac, żeby się nie sprzeciwiać choremu, pozwolił mu robić, co chciał, uradowani jeszcze, iż przez parę godzin chociaż mogą stróżować mniej pilnie, a może spodziewając się, że praca choremu spokój przyniesie. Nikt zrestą do roboty warjata nie przywiązywał żadnego znaczenia.
A tymczasem pod wychudłemi palcami artysty wyrastał biust kobiety pięknej, o rysach twarzy regularnych, łagodnych.
Chwilami odpoczywał, jakby sobie coś przypominał, poczem znowu brał się do roboty z podwojoną energją.
Już było prawie szaro, gdy ukończył swoją pracę.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/441
Ta strona została skorygowana.