wychowanej kosztem miłosierdzia publicznego, dziecięca, które podrzucone zostało z dnia 16-go na 17-go listopada, a co do którego spodziewał się ex-galernik, iż może być rzeczywiście córką rzeźbiarza.
— Nie podejrzewałem w tobie takiego talentu. Wybornie się przebrałaś za starą wieśniaczkę... Pokaż się jednak taką, jaką jesteś w istocie.
Jakby za skinieniem czarodziejskiej różdżki, wierzchnie suknie opadły, a Paulina stanęła w całym blasku młodości i wdzięków. Słuseność wyznać każe, iż to podrzucone dziecię nie było brzydkie.
— Warjat powinien być kontent, że będzie miał taką córkę... Ale wiesz co, że tu jest wcale ładnie i bogato, co za salony, co za meble!
— I my także będziemy mieli takie, gdy zostaniemy miljonerami.
— Miljonerami? — powtórzyło dziewczę z roziskrzonem okiem. — Czyż to prawda?
— Jakto, jeszcze wątpisz?
— Byłby to piękny sen. A ten człowiek? Ten szaleniec?
— Twój ojciec, jest tutaj!
I Jarry otworzył drzwi pokoju zajmowanego przez Gastona.
Paulina zadrżała.
— Boję się — rzekła.
— Tylko bez żadnych głupstw! Bądź sobie wzruszoną, pozwalam ci na to. To nawet zrobi pewien
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/443
Ta strona została skorygowana.