Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/446

Ta strona została skorygowana.

pomoc, ale szaleniec odepchnął go z taką siłą, że potoczył się na drugi koniec pokoju.
W tej chwili we drzwiach ukazała się pani Kouravieff.
— Co to się dzieje? — zapytała.
Słysząc ten głos Jarry powstał, lecz spuścił zaraz oczy jak łotr schwytany na gorącym uczynku.
— Łaski! mój ojcze, łaski, nie zabijaj mnie — mogła nareszcie wołać Paulina...
Hrabina zrozumiała wszystko. Wyrazy: mój ojcze! dały jej poznać wszystko. Jarry ją zdradzał. Jarry chciał się bawić jej kosztem... Pozostała jednak jeszcze milczącym świadkiem całej sceny.
Gaston tymczasem wzrokiem łakomym oglądał nagie ramiona Pauliny. Po chwili podniósł głowę.
— Skłamaliście — zaczął głosem, w którym się malowała rozpacz i wściekłość. — To nie moja córka.
I gestem gwałtownym odepchnął od siebie Paulinę.
— Tem lepiej — wyszeptała hrabina, nie mogąc wstrzymać uśmieczu, a rzeźbiarz ciągnął dalej.
— Nie, to nie jest moja córka. Moja córka miała znamię pomiędzy łopatkami, znamię czarną, drobne, które odziedziczyła po matce, którą tak kochałem, którą ubóstwiałem, a która odebrała mi rozum, wołając: ten człowiek jest szalony... Nie, ta panienka nie jest moją córką!...
Paulina, z włosami rozwianemi, nagiemi ramio-