Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/472

Ta strona została skorygowana.

Młoda dziewczyna cofnęła się blada i drżąca.
— Ależ to niemożliwe — zaczęła. — kocham Renego, jestem wzajemnie kochaną, a wszystkiemi siłami mojej duszy nienawidzę i brzydzę się Anatolem, tzm nikczemnikiem, który już raz urządzał zasadzkę, ażeby mnie zniesławić.
Pani Daumont i Teresa wydały okrzyk zadziwienia, nie było jednak czasu na żadne wyjaśnienia.
— Los nasz jest w twoich rękach — powtórzyła pani Daumont.
— Moja dziecię — szeptała Teresa.
Róża ścisnęła konwulsyjnie głowę w dłoniach obu.
— Dla ciebie mateczko — rzekła głosem wolnym, bezdźwięcznym — dla ciebie oddałabym bez wahania życie moje, przysięgam! Dla ciebie gotowa jestem umrzeć, ale to gorsze daleko niż śmierć... Gdyby szło tylko o rozbicie mojego serca, miałabym dosyć siły i odwagi. Umarłabym może, ale śmierć moja nie przyniosłaby nikomu żadnej szkody. Lecz zastanów się, iż żądasz nietylko mojego nieszczęścia... Rene mnie kocha, czyż mogę go dręczyć, zabić może?... Cóż mu powiem, jakie kłamstwo wymyślę? Że go nie kocham już, że go nigdy nie kochałam. Nigdy mi nie uwierzy, że kocham innego! To jeszcze mniej podobne. Rene gotówby oszaleć, tak samo jak mój ojciec...
— Zamilcz! zamilcz! — wołała Teresa.
Róża pochwyciła ręce matki, i przyciskając je do sweego serca, mówiła dalej.