nie będę musiała obawiać się ataku, wywołanego przez radość.
Rzeźbiarz zbladł nagle.
— Atak, o którym pani mówi, był dla mnie nauką. Będę spokojnym i panem siebie, widząc przed sobą moją córkę, ponieważ ją zobaczę. Jestem pewny tego. Zobaczę ją wkrótce. Ona jest niedaleko odemnie.
Pani Kouravieff niespokojna spojrzała na obłąkanego.
— Co pan mówisz? — wyszeptała.
Prawdę! Potrzebuję tylko zamknąć oczy, żeby ją zobaczyć, młodą, uśmiechniętą, z zaróżowionemi policzkami, powabną, piękną... Zbliża się ku mnie i szepcze cicho a czule: „Ojczulku, bądź spokojnym i cierpliwym, będę wkrótce przy tobie, a ja jestem jej posłuszny i czekam“. Widzisz pani, że nie masz się czego obawiać... Ona jest tak piękną, ta moja córeczka, ze swemi oczami słodkiemi a skromnemi, włosami jedwabnemi, z twarzą anioła a postawą królewny.
— Rzeczywiście, podobną jest dosyć do portretu któryś pan odmalował.
Gaston porwał się z miejsca i ścisnął silnie rękę hrabiny.
— Więc ją pani widziała?
— Widziałam.
— Mów więc pani, mów, zaklinam cię... Bęspokojnym, zobaczysz, ale mów, ja słucham.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/476
Ta strona została skorygowana.