pobiegła na stację dorożek. W drodze jednak spotkał ją Rene, wracający z sądu, a zaintrygowany, iż widzi ją samą, kazał jechać za jej fiakrem. Gdy ten się zatrzymał, zobaczył, iż Róża wysiada przed pałacykiem hrabiny.
Renego czoło na ten widok okrył pot zimny, a serce niepewność trapić zaczęła, pytał się sam siebie, co jego narzeczona robić może w mieszkaniu człowieka, który urządził na nią zasadzką...
— To niemożliwe, zupełnie niemożliwe — powtarzał sobie po długiem zastanowieniu... — Jestem zwiedziony... Uwiodło mnie chyba nadzwyczajne podobieństwo. To nie Róża tam weszła, ona nie ma nic do czynienia w tym domu. Nic jej nie mogło tam zaprowadzić.
Powtarzając sobie to wszystko Rene, spacerował wzdłuż i wszerz przed pałacykiem, z podnieceniem nerwowem, łatwiejszym do pojęcia, jak do opisania.
Dziesięć minut upłynęło, a potem długi kwadrans.
Spodziewał się, iż drzwi się otworzą, że zobaczy młodą dziewczynę wychodzącą, i że zda sobie sprawę z tego dziwnego podobieństwa.
Drzwi jednak pozostały zamknięte, a trapiące go męczarnie zazdrości, zwiększały się z chwilą każdą.
— Gdybym zazdzwonił — mówił sam do siebie — gdybym wszedł, gdybym się zapytał...
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/480
Ta strona została skorygowana.