— Czy jesteś tego pewnym?
— W salonie niema nikogo, pokój jej próżny...
— W takim razie w ogrodzie może z twoją siostrą...
— Niema jej wcale w domu. Ach, byłem tego aż nadto pewnym...
— Cóż chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Teresa, która już odzyskała krew zimną.
— A więc nie wiecie — rzekł jeszcze Rene zdławionym głosem — co się z nią stało? Ja wam to powiem, bo ja wiem!
Macocha i Teresa zamieniły z sobą spojrzenia obawy pełne, Rene tymczasem mówił dalej.
— Nie wierzyłem świadectwu własnych moich oczu, lecz obecnie wątpliwość żadna już nie istnieje.
— Jaka wątpliwość?
— Oh, jestem aż nadto pewnym, ale to straszne! to niegodne!
— Uspokój się, dziecię moje!
— Uspokoić się? Czyż to jest możliwem... Gdybyście wiedziały.
Rene pochwycił swojemi rozpalonemi dłońmi ręce Teresy i mówił dalej.
— Od dzieciństwa byłaś dla mnie dobrą i tkliwą jak prawdziwa matka, odzywam się też do ciebie jak do matki, którą mi zastępowałaś... Pragniesz bezwątpienia mojego szczęścia?
— Tak jest, mój drogi Rene, moje dziecię ukochane.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/483
Ta strona została skorygowana.