którego tak kocham, jak gdyby mnie z nim związki krwi łączyły.
— Bóg panią będzie błogosławił i wynagrodzi.
— Pani wie, że ten biedny ojciec, ofiara ohydnego spisku, był zamknięty jako obłąkany? Nie był nim jeszcze naówczas, ale stał się warjatem...
— Słyszałam, jak pani raz już to opowiadała. W każdym razie pan de Lorbac ma nadzieję go wyleczyć...
— Bezwątpienia, wyrwany przemocą rozsądek zaczyna doń powracać... Lecz jak dotąd, jestto tylko słabe światełko, które błyśnie czasami w jego mózgu, i najmniejszy powiew może je zgasić... Wystarczy do tego żywe wzruszenie, najmniejsze sprzeciwienie mu się w czemkolwiek.
— Obawiasz się więc pani wzruszenia w chwili gdy mnie zobaczy?
— Mniemam przeciwnie zupełnie, a mianowicie, że to wzruszenie tak słodkie, rekonwalescencję przyśpieszy, i że obecność przy nim jego córki dopełni kuracji tak dobrze zaczętej przez pana de Lorbac i przezemnie.
— Czegóż więc pani czeka jeszcze?
— Powinnam cię uzbroić samą przeciw sobie, Nie przestrasz się dziwacznością sposobu postępowania Gastona Dauberive, gdyby niespodziany widok twój wstrząsnął nim zbyt silnie. Nakoniec pamiętaj o tem, co ojciec twój jest im winien, i że dziecię
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/490
Ta strona została skorygowana.