zapominasz o gwałtownem uczuciu mojego syna i o jego niecierpliwości... To okrucieństwo!
— Syn pani kocha mnie być może — zawołała Róża, nie mogąc się już powstrzymać — lecz ja go nie kocham!
Słysząc te wyrazy i ton, którym zostały wypowiedziane, a w którym dźwięczał ból niezmierzony, Gaston jeszcze raz przycisnął córkę do piersi.
— Nie kochasz go? — zapytał.
— Nie, mój ojcze!
— Znasz go zatem?
— Znam.
— Być może, iż widując go często, mieszkając tu blisko niego, skończysz na tem, że go pokochasz?
— Nigdy — odpowiedziała Róża, nie kryjąc całej odrazy, nigdy, nigdy!
Pani Kouravieff nie ukrywała swojej wściekłości.
Gaston pytał dalej.
— Być może, kochasz kogo innego?
— Oh tak! kocham kogoś z całej mojej duszy, a miłość, którą tu chcą mi narzucić, byłaby wieczną rozpaczą, wiecznem nieszczęściem mojego życia!
— Ja przymuszać cię — zawołał rzeźbiarz — być przyczyną rozpaczy całego swojego życia — nie chcę. Wolałbym raczej umrzeć w tej chwili. Nie pragniesz tego małżeństwa, a więc nie przyjdzie ono do skutku.
— Mylisz się, drogi Gastonie — przerwała hrabina — trzeba żeby do skutku przyszło.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/496
Ta strona została skorygowana.