kiem, przyjmie jego rękę z całą gotowością, a zadowoleniem nawet.
Nagle inna myśl przyszła mu do głowy.
— Nie — rzekł sam do siebie — to nie jest możliwem. Smutek odebrał mi rozum. Przypuszenia moje są niesprawiedliwe i szalone. Róża nie może być tak wiarołomną. Ojciec nie będzie mógł narzucić jej małżeństwa, które byłoby męczarnią dla niej na całe życie... Zobaczę ją, zapytam... Od niej samej muszę dowiedzieć się prawdy!
Wyszedł z głową płonącą, wziął powóz i kazał się zawieść na ulicę św. Dominika. Przybywszy tam zaczął się przechadzać wzdłuż i wszerz przed bramą pałacyku hrabiny Kouravieff...
Pierwszą jego myślą było wedrzeć się aż do wnętrza domu, zobaczyć się z hrabiną i powiedzieć jej, że musi mu Różę oddać, gdyż inaczej spoliczkuje Anatola, zmusi go do pojedynku i zabije.
W następnej jednak chwili, poczucie własnej godności nie pozwoliło mu zrobić tego kroku. Wytłumaczył sobie, iż Róża nie może pozostawać bez końca przy szalonym swoim ojcu, że wcześniej czy później wróci do pałacyku przy ulicy Linne, gdzie się znajduje prawdziwe jej schronienie. Wtedy dopiero pomówi z nią na serjo. Trzeba zatem oczekiwać wyjścia młodej dziewczyny.
I Rene, uzbrajając się w cierpliwość, przechadzał się dalej, nie spuszczając z oka furtki pałacowej.
Czas ubiegał.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/504
Ta strona została skorygowana.