— Czy pani ma co do rozkazania? — zapytał służący, gdy Eugenja skończyła czytanie listu.
— Jakeś tu przybył?
— Powozem, który mam oddać do dyspozycji pań, ażeby je zawieść do pałacyku Kouravieff.
— Dobrze. Czekaj na nas.
Macocha tylko włożyła kapelusz, narzuciła okrycie i udała się do apartamentu córki.
Teresa płakała.
— Łzy nic nie pomogą — powiedziała Eugenja, podając jej list Róży. — Czytaj!...
Pani de Lorbac wzięła list do ręki. Podczas pczebiegania oczami kilku skreślonych wierszy, łzy nie przestawały płynąć po jej policzkach.
— Moja córko, moja droga córko! — powtarzała przyciskając do ust papier, do którego dotykały się palce jej dziecka.
— Było to jej obowiązkiem nas ocalić — powiedziała macocha, — Zrobiła to... To dobrze... Teraz chodź.
Głosem zdławionym, zaledwie dosłyszalnym, Teresa jeszcze mogła się zapytać.
— Chcesz mnie zawieść do Gastone Dauberive?
— Tak, trzeba!
— Ale Gaston, to przeszłość żyjąca...
— I ocalenie także!
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/507
Ta strona została skorygowana.
o wasz spokój, o wasze szczęście, a być może także i moje.
Paulina Dauberive“.