Pani Kouravieff, oparta o fotel, bez najmniejszego wzruszenia przyglądała się strasznemu dramatowi, który odgrywał się przed jej oczami.
Odgłos kroków dał się słyszeć w pokoju sąsiednim. Hrabina się odwróciła. To lokaj otwierał drzwi przed Teresą de Lorbac i Eugenią Daumont.
Róża w szale bólu pobiegła na ich spotkanie.
— Moja matko, moja matko, przybywaj!
Obie kobiety weszły.
Gaston, którego oczy zwrócone, były na drzwi wydał krzyk, podobny do ryku dzikiego zwierza, jednym ruchem, podobnym do skoku jaguara, znalazł się pomiędzy niemi a drzwiami, przecinając im w ten sposób odwrót.
Eugenja i Teresa zatrzymały się jakby sparaliżowane, Róża upadła na kolana.
— A więc odnajduję was nareszcie — zaczął szaleniec, postępując zwolna ku nowoprzybyłym z wyciągniętemi ramionami. — Poznaję, poznaję was obie! Ty Tereso jesteś ofiarą, ty Eugenjo Daumont katem! Kochałem Teresę, Teresa mnie kochała, przez chciwość i ambycję oddzieliłaś mnie od niej, druzgocząc mi serce... Ukradłaś mi moją córkę, moje dziecię, Paulinę Dauberive... Rzuciłaś mnie do celi szpitalnej, zrobiłaś warjatem... Zaślubiłaś Teresę uczciwemu człowiekowi, ukrywając jej błąd... Te wszystkie zbrodnie tyś popełniła Eugenjo Daumont... Zrobiłaś mnie warjatem, teraz warjat zemści się nad tobą.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/513
Ta strona została skorygowana.