— Dziwna rzecz, słowo honoru — mówił dalej do siebie — ile to powagi i ile śmiałości dodaje człowiekowi kieszeń pełna... Zdaje mi się, żem niepodobny wcale do tego, jakim byłem jeszcze przed godziną, i tak się zmieniłem, że nie poznaję sam siebie.
Ubrawszy się, włożył do portmonetki jeden z pięciu biletów i opuścił mieszkanie.
— Trzeba na drobniejsze zmienić — myślał dalej, znalazłszy się na ulicy — a przedewszystkiem zapłacić dług memu restauratorowi, który, prawdę posiedziawszy, żywi mię bardzo źle, ale bądź co bądź żywi... a potem do odźwiernego.
Gaston stołował się w restauracji przy ulicy des Martyrs, gdzie zbierali się artyści pozostający bez pracy, literaci nie mogący znaleźć wydawców, autorzy dramatyczni, których sztuk teatry nie przyjmowały i tym podobni ludzie niepewnych dochodów. Cena obiadów była tam bardzo skromna, ale też i pożywienie było jeszcze skromniejsze.
Gaston zapłacił za miesiąc zaległy i bieżący i wprost z restauracji udał się na ulicę Trudaine.
Dom zamieszkiwany przez piękną blondynkę, o której chciał zasięgnąć wiadomości, był narożnym przy zbiegu dwóch ulic Bochard-de-Saron i alei.
Gmach ogromny, świeżej budowy i z powierzchowności wspaniały, jak prawie wszystkie domy tej dzielnicy, która w przeciągu dwóch lat nabrała cechy arystokratycznej. Ale fizjonomja to mylna, mieszkania tam bowiem poszukiwane są głównie przez kapi-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/63
Ta strona została skorygowana.