— Ile się należy? — zapytał Gaston.
— Sto pięćdziesiąt franków, nie licząc kosztów nadzwyczajnych, gdyby były potrzebne... zresztą złożę w takim razie dowody.
— Czy mam zapłacić z góry?
— Sto franków teraz.
— Oto są... Otrzymam zapewne pokwitowanie?
— Nie wydaję go nigdy.
— Dla czego?
— Ponieważ tego rodzaju sprawy... rozumie pan... są natury delikatnej. Musisz mi pan zaufać w zupełności. Upewniam pana, że nikt jeszcze nie żałował położnego we mnie zaufania.
— Ufam i nie nalegam.
— Pańskie nazwisko?
— Gaston Dauberive, rzeźbiarz, ulico Bochard-de-Saron, nr 2.
— Dobrze. Więc pojutrze... będzie pan ze mnie zadowolony.
Bouley odprowadził gościa do drzwi gabinetu i pożegnał się.
Artysta udał się wprost na ulicę des Martyrs, wszedł do zwykłej swej restauracji, zjadł obiad pośpiesznie i nie wypaliwszy nawet cygara, jak zwykł był czynić codziennie, poszedł do swego mieszkania, myśląc ciągle o rodzinie Daumont, a w szczególności o pięknej blondynce.
Około godziny dziesiątej odźwierna, która robiła porządki w jego mieszkaniu, zdziwiona tak wczesnym powrotem, przyszła dowiedzieć się, czy nie po-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/71
Ta strona została skorygowana.