wpatrywać się w te piękne rysy twarzy, które coraz bardziej i głębiej wyrzeźbiały się również w jego pamięci i sercu.
Panna Daumont jakby niechcący, od czasu do czasu zwracała swój wzrok na przeciwległe okno lecz za każdym razem natychmiast opuszczała go na robótkę.
Artysta powróciwszy na zwykłe miejsce w pracowni, obserwował ją tylko i lekko się uśmiechał. Widział jak się podniosła i nie mogąc przezwyciężyć ciekawości, usiłowała przeniknąć wzrokiem aż do głębi pracowni, ale nic nie dostrzegłszy, usiadła znowu.
— No, miałem piękny dzień dzisiaj — mówił do siebie zakochany. — Przynajmnie już mnie zna... wie, że mieszkam tutaj, że myślę o niej... że ją kocham... a to najważniejsze. Jej wyobraźnia dopełni reszty.
Gaston, jakkolwiek naprawdę zakochany nie utracił jednak zdrowego rozsądku. Rozumiał doskonale, że przyjąwszy zobowiązanie i wziąwszy z góry pieniądze, zaszkodziłby własnej przyszłości i straciłby opinję człowieka honorowego, gdyby na termin nie wykończył posągu. Otóż praca ta niewieleby postąpiła, gdyby codziennie poświęcał tyle godzin swojej kontemplacji miłosnej. Więc by nie tracić widoku osoby ukochanej, umieścił stół przy samem oknie i zabrał się do pracy nad rysunkiem, spoglądając od czasu do czasu na młode dziewczę, które
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/75
Ta strona została skorygowana.