Pani Daumont miała zwyczaj oddawna, jak Ludwik XIV-ty, przy każdej sposobności wyrażać się: Ja. — Ona sama rządziła domem, prowadziła rachunki i nigdy nie mówiła inaczej, jak tylko: — Uczyniłam to. — Postanowiłam. — Miałam wizytę takiej to osoby. — To mnie kosztuje tyle, i t. d.
Mąż nie znaczył nic, był zupełnem zerem i jakby nie istniał wcale.
W odpowiedzi na słowa małżonki, puścił kłęb dymu i rzekł:
— Na honor... nie myślałem o tem:
— Byłam tego pewną — rzekła tonem ponurym. — Alboż ty kiedy myślisz o czem!... Abyś tylko miał dobry obiad, nowalijki, dobre wino, trochę drobych na tytoń, absyst i kufel piwa, a nadto partnerów do bezika, reszta cię nic nie obchodzi!
— Czyż to rzeczą mężczyzny zajmować się sprawami domowemi? Mam dość pracy biurowej! — odpowiedział pomocnik naczelnika.
— Zawsze ta sama śpiewka! Cóż chcesz?... I ty zawsze to samo mi śpiewasz!
— Krótko mówiąc, zrobiłam rachunek...
— Rachunek czego?
— Moich wydatków.
— Bardzo dobrze! Tak należy kobiecie porządnej. No, i jakiż?
— Umeblowanie pokoju Teresy tysiąc sto franków. Suknie i bielizna (a miała tylko wyprawę pensjonarską i to już mocno zużytą), dwa tysiące ośm-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/88
Ta strona została skorygowana.