— Postawiając Teresę na pensji.
Pani Daumont wzruszyła ramionami i odpowiedziała z ironją:
— Zostawić ją na pensji... i do jakiego czasu, jeśli łaska?
— Dopóki nie znalazłaby sobie męża.
Eugenja nie mogła się już powstrzymać.
— Wiesz, że głupotą swoją możesz nawet świętego wyprowadzić z cierpliwości. Znalazłaby męża! Za kogoż wyjdzie, skoro jej nikt nie widzi? — Piękniebyśmy wyglądali, gdybyśmy zostawili ją na pensji, której i tak co pół roku musimy płacić dość grubą sumę. Twoja pensja emerytalna, jaką otrzymasz za cztery lata, chyba nie wystarczy na nowalijki i takie życie jak dzisiaj. Wiesz bardzo dobrze, że w pozycji naszej Teresa jest jedyną nadzieją i jedyną deską ratunku, jest zaś o tyle piękną i powabną, iż piękność jej powinno zbogacić ją i nas. Pamiętaj, że masz pięćdziesiąt cztery lata, a ja, choć nie wyglądam na tyle, skończyłam czterdzieści cztery, musimy więc myśleć o zabezpieczeniu sobie przysłości. Oboje potrzebujemy starości spokojnej i wygodnej. Mam dość już tego życia pełnego kłopotów i bezprzestannej troski o związanie końca z końcem. Już mi w gardle stoją ci wierzyciele, upominający się o zapłatę! Potrzebuję spokoju, poważania i jeżeli nie majątku, to przynajmniej egzystencji wygodnej.
— Do licha! i ja pragnąłbym tego — rzekł z westchnieniem pomocnik naczelnika.
— Otóż Teresa nam to zapewni.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/90
Ta strona została skorygowana.