— Nowinę? — powtórzyła Teresa.
— Tak.
— Jaką, proszę mamy?
— W przyszłą sobotę pojedziemy na bal.
— Ach!...
— I nie na byle jaki, lecz na przyjęcie urzędowe w ratuszu.
— Doprawdy... — rzekła Teresa, na którą ta wiadomość nie sprawiła najmniejszego wrażenia.
— Otóż — mówiła dalej pani Daumont — na wystąpienie to potrzebna ci toaleta wytworna która by sprawiła wrażenie... Cóż powiesz na to?
— Nic proszę mamy.
— Wiesz, Tereso, że odpowiadasz mi tonem... dziwnym... Czyżbyś nie miała chęci podobania sią?
— Nie wiem, mamo...
— Czyż sama myśl, że będziesz pięknie ubraną i że pierwszy raz wystąpisz na balu, nie wywołuje w tobie bicia serca?
— Pójdę wszędzie, dokąd mi mama każe, i znajdę przyjemność w posłuszeństwie.
— Jestto odpowiedź pensjonarki — zawołała pani Daumont — tu nie chodzi o posłuszeństwo... Pytam się ciebie, czy ci sprawi przyjemność znalezienia się w towarzystwie?...
— Skądże ja mogę wiedzieć, skoro w niem nigdy nie byłam? — Ale po cóż my tam pójdziemy?
— Po co? — Przysyłam do ciebie dla tego, by ci to właśnie wytłomaczyć.
Teresa patrzała na matkę ze zdziwieniem.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/97
Ta strona została skorygowana.