Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

— To dobrze, idźcie, ale wasze zeznania będą niezawodnie potrzebne.
— Ha! to zeznamy, chociaż to tylko mamy do powiedzenia, że pierwsi przyszliśmy do trupa.
Widząc, że się spóźnili do zajęcia, szybkim krokiem podążyli do hali.
Jak wiadomo już, jednym z urzędników, zatrudnionych w halach, był Józef Włosko, którego obowiązkiem było notować sprzedaże dla wykazów cen.
Siedział na zwykłym miejscu, przy małym stoliczku, z rejestrem, przed nim otwartym, czekając aż się sprzedaż zacznie.
Włosko wydawał się bardzo zajętym.
Bledszy był, niż zwykle, a ręce jego wstrząsał nerwowy dreszcz.
— Czy kto nie widział Piotra Clarel? — zapytał nagle, rzucając wzrok dokoła siebie.
— Nie, panie, ani Pawła Lorin — odpowiedział Castagnel, kontroler posługaczy, u którego, nawiasem mówiąc, w przeddzień, doktór Reynier odwiedzał chorą żonę.
— To dziwne — podchwycił Włosko — bo zwykle są punktualni.
— Musiało im się coś wydarzyć.
— A oto już idą — odezwał się inny posługacz.
Rzeczywiście Clarel i Lorin weszli, przemoknięci od deszczu.
— Spóźniliście się — rzekł surowo Włosko — a mamy tyle dziś do roboty.
— To prawda, proszę pana — odparł Lorin — ale nie nasza w tym wina. Człowiek dzikim nie jest... nie mogliśmy zostawić na bruku człowieka zamordowanego!
— Człowieka zamordowanego! — powtórzyli obecni, kupiąc się wokół Lorina.
— Tak, panowie, zabitego nożem...
— A czy poznano tego biedaka? — zapytał Włosko.