Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/11

Ta strona została skorygowana.

— Albo to z tym człowiekiem można co wiedzieć?... On jest delikatniejszy od dziewczynki.
— No, no, zobaczymy.
Te kilka słów zamienione zostało między garbatą i doktorem w przejściu przez przedpokój dosyć obszerny, prawie tak samo licho oświetlony, jak i schody.
W przedpokoju tym znajdowało się czworo drzwi.
Pierwsze prowadziły do pokoju jadalnego, drugie do salonu, trzecie do kuchni, czwarte wreszcie otwierały się na korytarz sienny, wiodący do innych pokoi, to jest do trzech sypialń i do dwóch obszernych garderób.
Dwie rodziny mogłyby się pomieścić w tym mieszkaniu o tak nie wygodnym rozkładzie i zawalonym sprzętami, jakby w sklepie sprzedaży starych mebli.
Cisza grobowa panowała w tym wnętrzu, gdzie okna o szybach ciemno zielonych darzyły światłem więziennym.
Pani Tordier otworzyła drzwi od korytarza i poszła naprzód.
Doktór postępował za nią, prawie po omacku.
Na końcu korytarza zaprowadziła go do pokoju sypialnego, którego okna wychodziły na ulicę.
Gęste firanki wełniane, zniszczone od długiego używania, prawie zupełnie tamowały światło.
Wyglądało jakby w tym domu umyślnie utrzymywano sztuczny zmrok.
Łóżko, otoczone takiemiż firankami, jak okno, stało na prawo od wejścia.
Pod firankami, w cieniu, spostrzedz, a raczej odgadnąć się dawała na białej powłoczce poduszki twarz blada, z oczyma zapadłymi i nierównymi kosmykami brody.
Doktór skierował się do łóżka.
— Niech pani będzie łaskawa podnieść firanki — rzekł do garbatej.