Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/267

Ta strona została skorygowana.

— Dwadzieścia.
— A! W chwili, gdy Garbuska wydała ten okrzyk, zapukano do drzwi i Joanna weszła do pokoju.
Powieki zaczerwienione świadczyły o łzach, obficie przelanych.
— Wszystko gotowe — rzekła do przełożonej pensji, głosem zmienionym.
— Wszak nie uprzedziłaś panny Heleny...
— Nie, proszę pani... Wszak mi pani zakazałaś.
— Widzę, że odjazd mej córki jakby cię bardzo rozczulał mje dziecko... — odezwała się Garbuska, starając się złagodzić brzmienie swego głosu, zwykle tak ostre.
Joanna wybuchnęła płaczem.
— Kocham już pannę Helenę, jak siostrę... — wyjąkała wśród łez. — Znalazłam w niej duszę zacną i współczującą, duszę anielską, i byłam szczęśliwą, że pozwalała, ażebym i jej okazywała całą sympatię, jaką mnie natchnęła.
— Ależ znałaś ją dopiero od kilku dni...
— Czy to się liczy, proszę pani... Od pierwszej chwili, kiedym ją zobaczyła, pokochałam ją, a odtąd przywiązanie moje jeszcze bardziej wzrosło.
— Pani Gevignot mówiła mi, żeś sierota.
— Tak, pani.
— Nie znałaś matki?
— Nigdy... Nawet nie wiem, jak było jej na imię... Zawsze to ukrywano przede mną... i nie starałam się dowiedzieć... Myślałam, że ukrywano przede mną nie bez racji.