Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/305

Ta strona została skorygowana.

— Idźmy do Versoix, do twojej siostry... — rzekła. — Tam będziemy bezpieczni.
W dziesięć minut później szliśmy do Versoix.
Julia wlekła się z trudnością.
Ja ją podtrzymywałem, jak mogłem, i nie myślałem już o zbrodni, którą popełniłem z jej rozkazu.
Byłem przy niej, ażeby jej nie opuścić... Myślałem tylko o tym, że zostanę ojcem.
Przybyliśmy do Versoix; obudziłem siostrę, a Julia błagała ją, ażeby nam dala schronienie.
Siostra moja była kobietą prostą, ale serce miała szlachetne... Zgodziła się na to, ażeby nas przyjąć, wiedząc o błędzie, ale nie podejrzewając zbrodni...
Julia zaledwie się położyła, zaczęła cierpieć strasznie.
Chciałem pobiec po lekarza.
Nie pozwoliła.
— Nie, nie — rzekła — nie chcę nikogo, nie potrzebuję niczyjej pomocy...
Pozostałem.
Siostra miała iść nazajutrz do Genewy i wrócić dopiero późnym wieczorem.
Odeszła zrana, pozostawiwszy mnie samego z Julią, miotaną okropnymi boleściami, jak się zdawało, bliską śmierci.
Bóg byłby ją ukarał sprawiedliwie w tej chwili!
Dzień minął.
Była godzina siódma wieczorem.
Na dworze pogoda była szkaradna... Wiatr dął w stronę jeziora, a fale spienione z rykiem roztrącały się o skały tuż u stóp domku mej siostry.
Śnieg drobny, ale gęsty, padał bez przerwy i pokrywał pola.
Julia krzyknęła po raz ostatni jak zwierzę, które zarzynają, i, rzucona jakby konwulsjami, opadła nieruchoma na łóżku.