Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/326

Ta strona została skorygowana.

w sercu młodzieńca, i jak potężną energią był obdarzony, skoro nie dał się unieść gniewowi.
Trunki, którymi Prosper obficie się uraczył przed śniadaniem, coraz bardziej uderzały do głowy komiwojażerowi i pozbawiły go możności wszelkiego namysłu.
— A! tak — odparł szyderczo — chce pan, ażebym się usunął, po to, aby pan mógł zająć moje miejsce!
Lucjan wysiłkiem najwyższym zdołał zapanować nad sobą i odpowiedzieć jeszcze z zimną krwią:
— Nie chodzi tu o ustąpieniu miejsca, ale o ulitowanie się nad biednym dziewczęciem, którego pan nie kocha i który swoją osobą tylko unieszczęśliwi! Gdybyś chciał zaślubić przemocą to dziecko, które ciebie nie cierpi, to tym samym usprawiedliwiłby pan moje przed chwilą oskarżenie!
— O, to mi wszystko jedno — rzekł Prosper, mrużąc oczy — ani myśl pan, że dbam o twoją opinię, mój młodzieńcze. Jestem panem swoich postępków.
— Jest pan godnym pogardy człowiekiem.
— Pańskie wymysły mnie nie dosięgają. Kpię sobie z nich i z pana... Chce pan, ażeby ci się dostał majątek matki i dlatego zmierzasz do córki... Ha! ha! to się nazywa miłość bezinteresowna, mój ty panie łowco spadków.
Tym razem Lucjan nie mógł zapanować nad sobą.
— Jest pan łotrem! — rzekł, dotykając zlekka palcami twarzy Prospera. — Ja pana zabiję!
Komiwojażer odskoczył w tył.
— Grozisz mi! — zawołał głosem zdławionym, ledwie wyraźnym. — Uderzono mnie! Biorę tu wszystkich na świadków i zaprowadzę cię do sądu! W więzieniu będziesz siedział!