Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/391

Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli przejęła list — rzekła do siebie — jeżeli poznała pana Lucjana, wszystko jest stracone. Napróżno się poświęciłam.
Oczy jej zaszły łzami.
Myśl, że młode dziewczę może jeszce bardziej cierpieć, ścisnęło boleśnie jej serce.
Helena, ukończywszy się modlić, rozebrała się i położyła do łóżka.
Wzięła list Lucjana i, zanim go schowała pod poduszkę, przycisnęła do ust.
— Kochany, drogi liście — wyszeptała — czy to pociechę, nadzieję przynosisz mi?... Jakże ja ich potrzebuję! Zanadto jestem nieszczęśliwą.
Uderzyła mnie... uderzyła bez powodu... To okropne!
To szczęście, że jeszcze nic nie widziała... nic nie zrozumiała... nic nie odgadła...
Gdyby mi była zabrała ten list, nie wiedziałabym nawet, co zawiera!
Jak go przeczytać?
Odkładać czytanie do jutra, gdy on mi przynosi może trochę radości po tylu cierpieniach, trochę spokoju po tyłu męczarniach, czy to podobna.
Ale gdybym zapaliła świecę, którą zagasiła, mogłaby zobaczyć światło przez szpary w drzwiach lub przez dziurkę od klucza.
Zapewne jeszcze się nie położyła... Niebezpieczeństwo zanadto jest wielkie... Trzeba się uzbroić w cierpliwość...
Niespokojna, trawiona gorączką dowiedzenia się o zawartości listu od Lucjana, Helena czekała z nadstawionym uchem, starając się wsłuchiwać w najmniejszy szmer, odgadnąć, co się dzieje w innych pokojach mieszkania.
Dwie godziny upłynęły dla niej w oczekiwaniu, które jak gdyby nie miało się nigdy skończyć.
Wreszcie północ wybiła na pobliskim kościele.