Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/415

Ta strona została skorygowana.

— Znalazła kartkę panny Heleny — myślała dziewczyna — poszła pewnie oznajmić w policji i zarządzić poszukiwania... Napróżno, nie znajdą biednego dziecka!
Stała jeszcze przez chwilę u okna, nareszcie przekonana, że nic nowego nie zobaczy, poszła do łóżka.
Zajmijmy się teraz Lucjanem i Heleną.
Po półgodzinnej jeździe, przybyli na Montmartre.
Żeby nie zwracać uwagi, Lucjan kazał stanąć na rogu ulicy, wziął pod rękę Helenę i poprowadził do domu swej matki.
W miarę zbliżania, opuszczał Helenę spokój; napróżno Lucjan upewniał, że matka pochwala jej postępek i przyjmie ją z otwartymi rękami.
Helena nie była w stanie pokonać wzruszenia, chociaż nie żałowała tego, co uczyniła. Postąpiła przecież bardzo słusznie, uciekając od katuszy, długo znoszonych, a wreszcie ratując swoje życie, ratowała i życie Lucjana, bo czyż on mógł ją przeżyć? Stanęli w końcu u drzwi mieszkania; pod Heleną nogi się uginały, musiała oprzeć się o ścianę.
— Boję się... — wyszeptała — drżę cała...
— Dlaczego się boisz, nie masz sobie przecież nic do zarzucenia? — mówił Lucjan, ściskając ręce kuzynki.
Pani Gobert siedziała w stołowym pokoju, zajęta robotą, obok niej papuga Jacquot śpiewała i gadała, skacząc na grządce.
Usłyszawszy dzwonek, pani Gobert zadrżała, Jacquot strzepnęła skrzydłami, krzyknęła głosem piskliwym:
— Wejdź!... Ran... plan... plan!...
Pani Gobert otworzyła, nie mogąc się domyśleć, kto by to był taki.
Lucjan i Helena stanęli na progu.
Pani Gobert wyciągnęła ręce i wzięła siostrzenicę w objęcia, wołając: