Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/436

Ta strona została skorygowana.

— Nie... nie... zdaje mi się pewnie... To nie może być panna Helena... którą przywieźli... nieżywą może! Mój Boże, mój Boże!.. co się tam stało?
Nie mogąc wytrzymać, Joanna włożyła kapelusz i okrycie i zeszła na dół.
Powóz stał jeszcze, furman chował pieniądze do woreczka.
Agenci pomogli Prosperowi zanieść Helenę na górę.
Joanna zbliżyła się do woźnicy.
— Przyjechaliście z Montmartre, z ulicy Kanoniczek? — zapytała.
— Tak jest, moja panienko — odpowiedział.
— Przywieźliście młodą panienkę i dwóch panów?...
— Dwóch paskudników, jak Boga kocham. Co się tyczy panienki, to biedna dusza przy wyjeździe tak płakała i narzekała, iż mogłaby rozczulić nawet drzwi więzienne.
— Co się tam stało?...
— Różne różności!... Trzeba pannie wiedzieć, że z prefektury po mnie przysłano na stację, po mój powóz o czterech miejscach, to nie żarty!... Był komisarz i jakaś gruba ryba z prefektury i dwóch agentów...
Joanna zadrżała i poczęła pojmować, co się stało.
— Zawieziecie mnie na ulicę Kanoniczek?
— I owszem, niech panna siada! — odparł woźnica.
Joanna wskoczyła do powozu.
Skoro zatrzymali się przed domem na ulicy wskazanej, kilka kumoszek rozmawiało w bramie z odźwiernym.
Joanna zapłaciła furmanowi i chciała wejść do domu.
Odźwierny zastąpił jej drogę.
— Dokąd panna idzie? — zapytał.
— Do pani Gobert.
— Proszę.
Joanna wbiegła na schody, prowadzące do mieszkania nieszczęśliwej matki, i zapukała do drzwi.