Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/437

Ta strona została skorygowana.

Nikt nie odpowiedział.
Ponieważ drzwi nie były zmaknięte, weszła zatem, minęła przedpokój, a w sali stołowej okropny widok wydarł jej z piersi okrzyk zgrozy.
Pani Gobert, bez przytomności, leżała, na podłodze.
Młoda dziewczyna przebiegła pokój i uklękła przy zemdlonej.
— Mój Boże, co się tu dzieje? — szeptała, rozgrzewając zlodowaciałe ręce pani Gobert w swoich. — Pani... pani... błagam cię, otwórz oczy... odpowiedz mi...
Próbowała podnieść ciało, przyłożyła ucho do serca staruszki; zdawało jej się, że już nie bije.
Wtedy myśl, że pani Gobert umarła, opanowała jej umysł.
Przelękła się, zerwała, wybiegła na schody, wołając:
— Na pomoc!... ratunku!...
Na ten krzyk, odźwierny i kumoszki, powodowani ciekawością, wpadli do pokoju.
— Dlaczego panna woła o pomoc... — zapytał odźwierny — czy się pali?
— Patrzcie! — odpowiedziała Joanna. — Ta biedna pani umiera, może będzie można jeszcze ją uratować!... Biegnijcie prędko po doktora!
Pani Gobert, istota słodka i szlachetna, lubiona była przez wszystkich. Żałowano jej, że miała taką bratowę, jak Julia Tordier, którą pogardzano.
Jedna z kobiet pobiegła po doktora.
Z pomocą Joanny zaniesiono chorą do łóżka.
Joanna porozpinała suknie na niej.
— Boję się, czy ona już nie umarła... — mruknął odźwierny, kręcąc głową.
Joanna usłyszała i odparła żywo:
— Nie... nie... serce chociaż słabo, lecz bije.