Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/438

Ta strona została skorygowana.

— To przeklęta Garbuska tego narobiła — rzekła jedna z kobiet.
— Cicho! cicho! — przerwał odźwierny. — Myślcie sobie, co wam się podoba, ale pamiętajcie, że pani Tordier to moja właścicielka...
— Lecz? co się tu stało? — zapytała Joanna.
— Okropności!... Pani Tordier przyjechała z policjantami i zaaresztowała pana Lucjana, który jest okrasą wszystkich zacnych młodych panów, taki to uczciwy i pracowity chłopiec, i oto zabrali go, jak złoczyńcę!
— Rozumiem wszystko! — zawołał Joanna. — Co za okropność!... Co za podłość!... O nieszczęśliwy!...
— Pokazuje się — mówił odźwierny — że pan Lucjan kochał się w swojej kuzynce, w córce właścicielki, a ponieważ ona wydaje ją za kogo innego, więc sprowadził pannę Helenę tutaj... Nawet ja się tego nie domyślałem, przysięgam, jak mnie tu widzicie!... Otóż wzięli go za uwiedzenie małoletniej, a to bardzo niedobre... Może go to zaprowadzić ni mniej ni więcej, tylko do ciężkich robót... Pojmujecie, jaki to cios dla matki...
Joanna bliska była rozpaczy.
Wyrzucała sobie gorzko swoją rolę w zbliżeniu narzeczonych, ponieważ to zbliżenie miało tak fatalne skutki.
Po jakimś czasie nadszedł doktór.
— Ocal ją pan, ocal! — błagała Joanna, prowadząc doktora do pani Gobert.
— Prędko podać miednicę, kompres i bandaż... — rzekł, zbadawszy chorą. — Silne uderzenie do głowy... Krew trzeba puścić... Byleby tylko nie było za późno!...
Podano z pośpiechem żądane przedmioty.
Doktór przewiązał rękę chorej i naciął żyłę.
Ani kropla krwi się nie pokazała.
Doktór popatrzył i pokręcił głową wcale nie pocieszająco.