Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/450

Ta strona została skorygowana.

Joanna powtórzyła to, co Marta, mówiła.
— Ależ to straszne — rzekł pan Roncerny. — Więc matka nieszczęśliwego Lucjana umarła?
— Tak, zabita przez panią Tordier, a teraz ojcze, trzeba ocalić Lucjana.
— Dobrze, moje dziecko... Lecz jak się do tego wziąć?... Wykradzenie kuzynki jest w oczach prawa zbrodnią!... My wszyscy tu zebrani, znając okoliczności towarzyszące, rozgrzeszamy pana Lucjana, lecz pani Tordier w swej nienawiści nieubłaganej zaniosła skargę i sprawiedliwość musi iść swoją drogą...
— Zatem potępią pana Lucjana? — rzekła Joanna.
— Mogą to zrobić.
— Czyż niedość ukarany jest zgonem matki, za małą nierozwagę. Toż śmierć ta, jak się o niej dowie, jego samego zabić może.
— Wszystko to prawda, lecz prawo nie dyskutuje.
— To straszne, niepojęte — zawołała Marta. — Karać za to, że się kochali i połączyli, aby uniknąć prześladowania... nie mogę temu uwierzyć... Ojcze mój, masz przyjaciół, masz wpływy, użyj ich, uwolnij Lucjana z więzienia a Helenę spod tyranii matki!
— Wymagasz niepodobieństwa!... Sprawiedliwość nie powinna ustąpić żadnym wpływom, w przeciwnym razie cóżby to było?
— Więc niewinny musi pozostać pomiędzy złodziejami i mordercami?
— Nie widzę na to sposobu...
— A jednak musi być! — odparła Marta — Gastonie — dodała z błyszczącym wejrzeniem — umiesz kochać, ponieważ mnie kochasz... Powiedz, cobyś uczynił gdybym była w położeniu Heleny? Ty się zajmij Lucjanem, kiedy ojciec mój nie może, ty i pan Soly, czyńcie co będziecie mogli!