Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/543

Ta strona została skorygowana.

— Co za hojność! Zmykam i powracam!
Pobiegł pędem.
Nadzieja wina Chablis uskrzydliła mu nogi.
Challet skierował się ku Hallom i wszedł do Barratu.
— Czy numer 4 wolny? — zapytał jako człowiek, który jest stałym gościem.
— Tak, panie.
— Dobrze. Podacie mi tam śniadanie. Za chwilę będzie się tu pytał o mnie chłopiec, około piętnastu lat mający.
Wskażecie mu gabinet.
— Rozumiem.
Agent, który jedyną w życiu miał słabość, to jest dobry stół i dobre wino, nie często wszakże mógł sobie na to pozwalać. Dziś wyjątkowo, dzięki nagrodzie, udzielonej mu przez sędziego śledczego, mógł sobie pohulać.
— Tuzin, ostryg, — zadysponował — połówkę homara, sos rémoulade, połówka kurczęcia, duszonego po myśliwsku, sałata z jarzyn, ser i owoce.
— Jakie wino?
— Najprzód szampan w lodzie. Jak zawsze przy ostrygach. A po tym zobaczymy.
Wszysko będzie w pięć minut.
Łatwo się domyślać, że Julek nie zastał nikogo przy ulicy de la Harpe. Oddał więc oddźwiernemu list i pędem powrócił do Halli. U Barrota dopytał się do pana, jedzącego śniadanie, pod nr. 4, i zaprowadzono go do Challeta.
— No i cóż? — zapytał agent.
— Wyszedł ten pan, do którego pan dał mi list. Dziś niedziela... każdy używa, jak może.
— Co zrobiłeś z listem?
— Według rozkazu, zostawiłem go u dozorcy.
— Po spełnionym zleceniu, przychodzi kolej wypicia obiecanej szklaneczki wina, raczej dwóch.
— To nie do odrzucenia, panie.