Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/586

Ta strona została skorygowana.

sześć dni komplikacji, to Lucyan wyjdzie z niebezpieczeństwa.
Dzień upłynął bez zmian żadnych.
Tristan, po skończonej robocie i posiłku w oberży, powrócił do szopy i udawał śpiącego, lecz nie długo, wymknął się cichaczem i z nożem otwartym w ręku, zaczaił się po za drzewem w bliskości willi.
Około dziesiątej usłyszał, że zamykają drzwi na klucz.
— To pewno na jutro dopiero będzie — pomyślał — niema co czekać...
Wykręcił się na pięcie i poszedł spać do szopy.
Nazajutrz była sobota, dzień wypłaty.
Od rana już gromadziły się chmury na horyzoncie, pod wieczór wiatr zmienił kierunek i zwiastował burzę.
— Doskonale — mówił Tristan — deszcz nas trochę ochłodzi.
Po wypłacie robotnicy poszli do oberży na pohulankę; Tristan, tłomacząc się bólem głowy, nie dotrzymał im towarzystwa.
Tymczasem niebo zasnuło się czarnymi chmurami, w oddali grzmot huczał.
— Psi czas — myślał Tristan — wracając do parku i zmierzając wprost pod okno oświecone pokoju Joasi — gdyby tylko wyszła!
Na tle firanki ukazały się dwa cienie, Joasi i panny de Roncerny.
— Nie podobna rozprawić się z tą małą tutaj, za blisko willi, może kto przeszkodzić...
Grube krople deszczu zaczęły padać, ziemia drżała od grzmotów, błyskawice oślepiały oczy.
W tej chwili właśnie jakiś mężczyzna w płaszczu kauczukowym, w dużym czarnym kapeluszu na głowie, szyb-